Dr. No i Gubernator Veto
Równo cztery lata temu, 22 września 2008 r., Ron Paul ostatecznie zdecydował się udzielić swojego poparcia jednej z osób kandydujących na Urząd Prezydenta USA z ramienia tzw. partii trzeciej kategorii (Third Party). Zrozumienie podłoża tamtego wyboru daje odpowiedź na kilka aktualnych pytań, m.in. to, dlaczego Ron Paul tak bardzo "ociąga się" z udzieleniem poparcia kandydatowi Partii Libertariańskiej, Gary'emu Johnsonowi.
W 2008 r. wybór Rona Paula padł na kandydata Partii Konstytucyjnej i zarazem pastora kościoła baptystycznego, Chucka Baldwina, lecz bynajmniej nie z powodów religijnych. W oczy rzuca się przede wszystkim zbieżność stanowisk i poglądów.
Podobnej zbieżności nie uzyskamy jednak w przypadku tegorocznego kandydata Partii Libertariańskiej, Gary?ego Johnsona.Gary Johnson to 59-letni spełniony biznesmen, który swoją karierę zaczynał od zawodu domokrężnej ?złotej rączki?. Założona przez niego firma budowlana stała się jedną z największych w stanie Nowy Meksyk, a pracę w niej znalazło ponad 1000 osób. Będąc człowiekiem sukcesu i zapalonym sportowcem (uwielbia m.in. jeździć na rowerze, wszedł na Mount Everest) zapragnął także zdobywać szczyty w polityce. Jego dwukrotna kadencja republikańskiego gubernatora stanu Nowy Meksyk jest dzisiaj wielokrotnie przytaczanym przykładem na to, jak można sprawnie zarządzać stanem bez konieczności ciągłego podnoszenia podatków. W rzeczy samej Johnson zawetował kilkaset uchwał wszelakiej maści, mogących skutkować wzrostem podatków i zwiększaniem zadłużenia. W czasie drugiej kadencji z prawa gubernatorskiego veta skorzystał więcej razy, niż wszyscy równolegle piastujący urzędy gubernatorzy z pozostałych 49-ciu stanów razem wzięci. I podobnie jak Ron Paul otrzymał przydomek ?Dr Nie?, tak też Gary Johnson otrzymał przydomek ?Gubernator Veto?.
Rok temu Gary Johnson zdecydował się kandydować z ramienia Partii Republikańskiej na Urząd Prezydenta USA. Pamiętam, jak po pierwszej debacie zwróciłem na niego uwagę. Ale widocznie nie tylko ja, gdyż zaraz establishment partii i media uznały, że dwóch Ronów Paulów w debatach to co najmniej o jednego za dużego. I tak Gary swój dobry występ w pierwszej debacie przypłacił nieobecnością w pozostałych. Zaproszono go jeszcze na jedną debatę, ale w tym posunięciu chodziło już tylko o to, aby choć trochę zatuszować sprawę tego skandalicznego wykluczenia.
Pozbawiony złudzeń Johnson rozstał się ze swą partią i wkrótce ogłosił ubieganie się o nominację Partii Libertariańskiej, którą bez większych problemów uzyskał w maju tego roku. Zaraz jednak po tym zaczęły się piętrzyć prawdziwe przeszkody. Te same, z którymi również Ron Paul musiał się zmierzyć w roku 1988 r., kandydując na urząd prezydenta z ramienia tej samej partii co obecnie Johnson.
Pierwsza przeszkoda związana jest mozołem pracy, jaki trzeba wykonać, aby trzeciorzędny kandydat mógł w ogóle znaleźć się na kartach do głosowania we wszystkich 50-ciu stanach. Problem ten oczywiście nie dotyczy dwóch głównych partii. Ponadto, Partia Republikańska, po starej znajomości z Johnsonem, postanowiła ?ułatwić? mu zadanie rejestracji w poszczególnych stanach poprzez sądowne zgłaszanie nieprawidłowości i zastrzeżeń do zbieranych przez jego kampanię list z podpisami. Jasnym jest, że to głównie Romney?owi odbierać będzie głosy Johnson. Mimo to, na dzień dzisiejszy kampania Johnsona zdołała zarejestrować się w 47 stanach (plus Dystrykt Columbia).
Druga kwestia, z pewnością nieobca już Johnsonowi, to udział w prezydenckich debatach. Jeśli pominiemy gest Ronalda Reagana w debacie z Johnem Andersonem w roku 1980 oraz zamożność Rossa Perota, która w 1992 umożliwiła mu taki udział, to zauważymy, że praktycznie od zawsze debatują ze sobą tylko dwaj kandydaci ?głównych? partii. Żeby jeszcze bardziej uprzyjemnić udział w wyborach kandydatom trzeciego nurtu, amerykański establishment polityczny, zapewne nauczony przypadkiem Rossa Perota, w 2000 r. ustanowił 15%-ową poprzeczkę poparcia w sondażach, wymaganą w celu wzięcia udziału w debacie. Gdyby taki przepis obowiązywał już w 1992, to Perotowi nie pomógłby nawet jego majątek.
Wczoraj Komisja ds. Debat Prezydenckich zadecydowała nie dopuścić Johnsona do debaty. W błyskawicznej odpowiedzi na to, zaledwie parę godzin później, kampania Johnsona złożyła pozew do sądu w Kalifornii. Czego można się spodziewać po orzeczeniu sądu i czy dla Johnsona jest w tym jakaś deska ratunku? Możliwe, jednakże sam Sąd Najwyższy wielokrotnie orzekał w takich przypadkach na niekorzyść pozywającego kandydata i precedensu jak dotąd nie było?
W jakiej zatem sytuacji jest teraz Gary Johnson i inni kandydaci ?gorszej? kategorii, widzi już chyba każdy. Z pozostałych kandydatów, oprócz Johnsona, tylko Jill Stein, kandydatka Partii Zielonych, może ściśle teoretycznie liczyć na więcej niż połowę z 538 głosów elektorskich. W przypadku Johnsona na chwilę obecną jest to 515 elektorów, jednakże brak możliwości udziału w debacie telewizyjnej oznacza autentyczne zero procent szans na wygranie wyborów.
O wszystkim tym doskonale wie Ron Paul, dlatego też tak jak nie zdecydował się kandydować z ramienia innej partii cztery lata temu, tak też i nie uczyni tego teraz: ?The system is very biased? (?System jest bardzo zmanipulowany?) ? mawia.
Udzielenie przez Rona Paula oficjalnego poparcia Gary?emu Johnsonowi nie spowoduje, że ten pojawi się w debacie. A gdyby ? jakimś cudem ? uzyskał owe magiczne 15% poparcia w sondażach, to warto przypomnieć sobie, do czego zdolny jest establishment (na przykładzie Rona Paula, od 25 sek.):
Powyższe nie oznacza jednak, że udzielenie (bądź nie) przez Rona Paula poparcia któremukolwiek z kandydatów, nie ma żadnego znaczenia. Wręcz przeciwnie, jest to szalenie ważny sygnał dla całego ruchu wolnościowego, który w szybkim tempie powiększa się i zwiera swoje szeregi, napędzany frustracją wywołaną politycznym status quo.
Niektóre media insynuują, jakoby Ron Paul nie zamierzał poprzeć żadnego z kandydatów, aby w ten sposób nie odbierać głosów Mittowi Romney?owi i tym samym nie zaszkodzić drodze obranej przez jego syna, Randa Paula, który zdecydował się poprzeć republikańskiego kandydata.
To oczywisty absurd. Po pierwsze, gdyby Ron Paul chciał pomóc swojemu synowi w drodze na urząd prezydencki w 2016 r., to w pierwszej kolejności zgodziłby się wystąpić na Krajowej Konwencji Republikańskiej na zasadach narzuconych przez establishment partii. Po drugie, autorzy takich kaczek dziennikarskich nie dostrzegają i nie pamiętają, że Rand Paul od zawsze chadzał własnymi ścieżkami i nawet na jego decyzję o starcie w wyborach do senatu ojciec miał niewielki wpływ. Po trzecie, po tym jak Rand poparł Romneya, Ron jeszcze bardziej zaakcentował to, że on sam tego nie uczyni (słynne już ?No way? ? ?Nie ma mowy?). Ron Paul nie komentuje decyzji swojego syna, ale tym bardziej nie znajdziemy też jakiejkolwiek jej obrony.
W tym momencie dotykamy pewnej istotnej materii, o której ostatnio pisał w swoim felietonie Llewellyn H. Rockwell ? ?Ron Paul jest anty-politykiem?. To człowiek, który porusza się w świecie idei i zasad, i który hołduje wartościom, z których dzisiejszy świat śmiałby się do dzisiaj, gdyby nie tzw. ?kryzys?. Jeśli więc zdecyduje się nikogo nie poprzeć w tegorocznych wyborach, to przyczyn tego nie upatrujmy w jakimś politycznym nepotyźmie.
Z kolei nie jest też tak (wracając do sprawy Gary?ego Johnsona), jak to ostatnio Jesse Benton, przewodniczący tegorocznej kampanii Rona Paula, stanowczo stwierdził: ?Ron Paul nie poprze Gary?ego Johnsona?. Do całej krytyki Bentona płynącej ostatnio ze środowiska wolnościowego należy widocznie dołożyć i to, że w ciągu całej kampanii nie udało mu się dobrze poznać człowieka, którego chciał uczynić prezydentem. Ron Paul w swoich wypowiedziach odnośnie Third Party nie używa absolutów, i to do tego stopnia, że nawet będąc teraz pytanym o możliwość startu z ramienia innej partii, nie padnie z jego ust stanowcze nie. Po prostu ? jak sam mawia ? życie nauczyło go tego nie robić. Gdyby nie ta zasada, nie byłoby ?Ron Paul for President 2008" i "Ron Paul for President 2012?.
Warto się zatem wsłuchać w to, co mówi sam Ron Paul. W ostatnim wywiadzie u Jaya Leno Ron Paul potwierdził, że ?nadal się rozgląda (wśród kandydatów)?, a w wywiadzie zaraz po konwencji republikanów, tak powiedział o Garym Johnsonie: ?Uważam, że jest wspaniały i wykonuje dobrą pracę. Ludzie powinni się mu przyjrzeć i każdy z osobna powinien podjąć decyzję.?
Błędem, jakie popełniło środowisko skupione wokół Gary'ego Johnsona (nie on sam), było naciskanie na Rona Paula, by ten zaraz po konwencji udzielił poparcia ich kandydatowi. Nie brano pod uwagę, że po morderczej kampanii zwyczajnie potrzebuje on trochę odpoczynku i czasu na rozeznanie wśród innych kandydatów. Zwłaszcza, że wciąż ma sporo pracy w Kongresie (nie dalej jak wczoraj prowadził przesłuchanie związane z manipulowaniem przez FED stopami procentowymi).
Pomiędzy Garym Johnsonem a Ronem Paulem (tudzież Chuckiem Baldwinem) występuje kilka znamiennych różnic.
Jak już zauważyli Czytelnicy naszej strony, na pierwszy plan wysuwa się kwestia aborcji. Gary Johnson uznaje prawo kobiet do usuwania ciąży do pewnego momentu rozwoju płodu (niepełny rozwój funkcji życiowych), ale i jednocześnie chciałby zakazania aborcji w przypadku późnych ciąży oraz zakończenia finansowania aborcji z pieniędzy podatników. Uważa przy tym, że za regulacje prawne w tym zakresie powinny być odpowiedzialne stany, nie zaś rząd federalny. Widzi też konieczność unieważnienia postanowień wynikających ze sprawy Roe vs. Wade.
Jednakże wkrada się tu pewna niejasność. Prawo do aborcji jest jednym z punktów jego ogólnokrajowej kampanii prezydenckiej. Jak zatem zamierza wywiązać się z tej obietnicy wyborczej, skoro twierdzi, że decydowanie o tym zamierza pozostawić stanom?
Wieloletnia praktyka położnicza Rona Paula, który odebrał ponad 4 000 porodów, daje mu podstawę do bardziej pełnego spojrzenia na kwestię aborcji. Podobnie jak Johnson uważa, że w kwestiach aborcji powinny decydować poszczególne stany, gdyż IX i X Poprawka nie dają rządowi federalnemu tych uprawnień. Jego wielokrotnie przedstawiana w Kongresie ustawa pn. ?Uznanie świętości życia? (Sanctity of Life Act) jest czasami błędnie postrzegana jako wyłom w jego konsekwentnych poglądach. Ustawa ta definiuje na szczeblu federalnym ludzkie życie, jak i osobowość prawną, jako wartości nabywane w momencie poczęcia. Definicja ta ma jednak charakter niezobowiązującej deklaracji (choć o istotnym znaczeniu dla sądownictwa), a w całym tekście nie znajdziemy zapisu o zakazie aborcji. W ustawie chodzi przede wszystkim o to, aby odsunąć Sąd Najwyższy oraz niższe sądy federalne, od decydowania w kwestii aborcji. To właśnie decyzja Sądu Najwyższego z 1973 r. w sprawie Roe vs. Wade zalegalizowała aborcję na szczeblu federalnym i wywołała falę rozstrzygnięć w sądach federalnych na korzyść prawa do aborcji. Uchwalenie ustawy ?Uznanie świętości życia? zwróciłoby poszczególnym stanom ich konstytucyjne prawo do decydowania w kwestii ochrony życia.
Jeśli już dotknęliśmy kwestii aborcji w kontekście sprawy Roe vs. Wade, to warto przytoczyć dalszą część tej historii. Bohaterka procesu, Jane Roe (Norma McCorvey), wówczas 21-latka domagająca się prawa do aborcji, obecnie jest aktywistką walczącą w obronie życia poczętego. Swoją decyzję sprzed kilkudziesięciu lat uważa za największy błąd w swoim życiu.
W 2008 r. udzieliła oficjalnego poparcia kandydatowi na prezydenta USA? Ronowi Paulowi.
Bardziej wyraźny kontrast pomiędzy Paulem a Johnsonem pojawia się przy kwestii zawierania związków małżeńskich przez osoby tej samej płci.
Tutaj również stanowisko Rona Paula jest często błędnie rozumiane. Nie ma on bowiem nic przeciwko dobrowolnym związkom dwojga osób tej samej płci ? wszakże od zawsze broni prawa jednostki do decydowania o swoim życiu. Jego osobistym przekonaniem jest to, że małżeństwo to związek między mężczyzną i kobietą, jednakże jest on daleki on narzucania swoich wartości innym: ?Jestem zwolennikiem wszystkich dobrowolnych związków i ludzie mogą je nazywać, jak tylko chcą?. Uważa natomiast, że rząd nie powinien decydować w tych kwestiach. Tradycyjne małżeństwo, jak i inne związki, to jego zdaniem funkcja religijna i kulturowa, a w tej sferze rząd nie powinien mieć nic do powiedzenia. Z tego też powodu przy innej okazji Ron Paul konsekwentnie nie poparł poprawki do Konstytucji, która definiowała małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, pomimo osobistego przekonania o tym.
Ron Paul popiera zapisy obowiązującej ?Ustawy o ochronie małżeństwa? nie dlatego, że chce zakazać związków dwojga ludzi tej samej płci, lecz dlatego, gdyż ta ustawa nie pozwala rządowi federalnemu na uznanie takiego związku i nakazanie tego samego wszystkim stanom. Dzięki tej ustawie, każdy stan może sam o tym zdecydować. I tym razem kłania się IX i X Poprawka.
Z kolei Gary Johnson chce nie tylko zniesienia bronionej przez Rona Paula ?Ustawy o ochronie małżeństwa?, ale idzie też dalej, chcąc nie tyle uchwalić prawo federalne, uznające ?sporne? związki, co wprowadzić odpowiedni zapis w Konstytucji. W takim wypadku stany nie miałyby już nic do powiedzenia w tej kwestii.
Obecne stanowisko Johnsona staje się jednak mało zrozumiałe, jeśli zestawimy je z jego wcześniejszymi wypowiedziami. Do niedawana bowiem opowiadał się dokładanie za tym samym co Ron Paul, czyli za brakiem ingerencji rządu, oraz że jest to sprawa wyłącznie jednostek i religii. Jak zauważył portal reason.com, odpowiedź Johnsona w kwestii związków gejowskich ?wyewoluowała?.
Lista różnic między kandydatem Partii Libertariańskiej a Ronem Paulem jest trochę dłuższa. Dorzucić można chociażby i to, że Johnson dopuszcza do pewnego stopnia zagraniczne interwencje, tzw. ?misje pokojowe?. Nie chciałbym jednak, aby Czytelnicy odnieśli wrażenie, że lista różnic między obu panami jest dłuższa niż lista podobieństw. Tak nie jest, a trzeba też pamiętać, że zarówno poszczególne różnice jak i podobieństwa inaczej ?ważą?.
Gary Johnson to człowiek maszerujący z takimi niepopularnymi hasłami na ustach, jak likwidacja urzędu podatkowego (IRS), zakończenie tzw. wojny z narkotykami czy drastyczne cięcie wydatków (w czym ma doświadczenie). No i te zagraniczne wojny rzecz jasna, ale zdaje się, że Obama i Romney też coś o tym mówią? Teoria Rona Paula: ?Kandydat mówiący o pokoju zawsze wygrywa? i tutaj ma swoje zastosowanie. Jednakże Gary Johnson w odróżnieniu o tych dwóch nie tylko wierzy w to co mówi, ale też zdaje się mieć wizję realizacji swojego programu. Zaufał mu m.in. John Stossel, ikona wolnościowego dziennikarstwa.
Wracając zaś na zakończenie do kwestii udzielenia przez Rona Paula ewentualnego poparcia Johnsonowi, to należy mieć na uwadze także takie fakty jak to, że Gary Johnson w 2008 r. poparł kandydaturę Rona Paula. Zapytany w czasie republikańskiej debaty prezydenckiej o to, kogo widziałby na swojego vice-prezydenta, odpowiedział bez wahania: Rona Paula. Gary pojawił się również na P.A.U.L. Festivalu, gdzie szczerze podziękował Ronowi Paulowi i nie krył, że sporo się od niego nauczył. Ponadto w swoich spotach wyborczych Johnson wyraźnie odwołuje się do elektoratu Rona Paula, dowodząc, że zapoczątkowana przez niego rewolucja jest przyszłością.
Nie należy się jednak spodziewać niczego innego, jak tylko tego, że podłożem ewentualnej decyzji Rona Paula będą deklarowane przez kandydatów idee i zasady.
Riddickerr
Komentarze
libertarianizm.wordpress.com/
Niemniej nie czas teraz na jakiekolwiek podziały w szerokopojętym obozie AntySocjalistycznym, gdyż jedynie w antysystemowej jedności jest siła i już sama nienawiść całego establishmentu do Rona Paula i Gary Johnsona powinna wszelkiej maści Wolnościowcom uzmysłowić dobitnie fakt, że z braku jednego ich reprezentanta po prostu muszą dla Dobra Wyższej Idei Wolności poprzeć jednomyślnie tego drugiego (bowiem jeśli nawet Johnson ze swoim pro-choice'owym stanowiskiem i pederastyczną tolerancją nie zyskał sobie pełnego poparcia u Chrześcijańskich Libertarian, to Ci akurat i tak nie mają teraz żadnej innej WolnoRynkowej alternatywy na horyzoncie, kiedy z kolei po układzie OBAM-NEY nie mogą spodziewać się dla siebie niczego dobrego).
Dzięki za tekst!
RON PAUL REVOLUTION!