Ron Paul w niesamowitych cuglach zdołał uzyskać poparcie 190 delegatów na Krajowej Konwencji Republikańskiej, wygrywając nawet pierwszy stan - Iowa, i parę innych. Odmówiono mu miejsca na podium, uzależniając jego wystąpienie od udzielenia pełnego poparcia Mittowi Romneyowi. Ale nawet wtedy ostrzegano, że jego wypowiedź byłaby moderowana. Wielu analityków twierdzi, że w warunkach licznych naruszeń przepisów wyborczych, jakie wystąpiły podczas tegorocznej republikańskiej kampanii wyborczej (takich jak usuwanie legalnie i prawidłowo wybranych delegatów oraz wprowadzeniu nowych przepisów preferujących tylko jednego kandydata), w swoim czasie ktoś taki jak Ronald Reagan nie miałby najmniejszych szans na zostanie prezydentem.

Według Douga Weada, doradcy kampanii wyborczej Rona Paula, gdyby nie te wszystkie machinacje, Ron Paul wygrałby 11 stanów (nie chodzi jednak o mało istotny konkurs piękności - "popular vote", a o delegatów), co już nie pozwoliłoby wyciszyć go na krajowej konwencji. Ponadto, w sytuacji braku wymaganej większości głosów, doszłoby do tzw. "brokered convetion". Wówczas odbyłoby się dodatkowe głosowanie, a wszyscy uprzednio zobligowani delegaci do głosowania na konkretnego kandydata byliby z tego obowiązku zwolnieni, w tym także delegaci Gingricha i Santoruma, którzy bez wyrażenia swojej opinii zostali przekazani w daninie Romneyowi.

Nie można jednak całego tego niepowodzenia zrzucić na nieczyste zagrania establishmentu partii (ponoć 10-ciu poważnie otyłych facetów...), gdyż błędy popełniła też sama kampania Rona Paula. Za najpoważniejszy z nich Doug Wead uważa nieatakowanie Mitta Romneya w sposób, jaki czyniono to w przypadku Gingricha czy Santoruma. Jednakże dziś już wiemy, że Romney groził sztabowi Rona Paula, iż w takich okolicznościach wykorzystałby posiadane przez siebie pieniądze do agresywnej kampanii (dez)informacyjnej, mającej na celu całkowite zniszczenie wizerunku Rona Paula w tej kampanii. Polecam ten wywiad z Dougiem Weadem.

"Let him speak!" ("Pozwólcie mu przemówić!") - skandował tłum, kiedy Ron Paul pojawił się na konwencji krajowej, aby wesprzeć swoich delegatów. W dalszej części widzimy, jak rozprawiano się tymi nielicznymi, którzy mimo zarządzonej konfiskaty zdołali przemycić emblematy z napisem "Ron Paul".

 

Przy tym wszystkim co się działo należy oddać niemały szacunek ludziom, którzy dosłownie zarywając noce doprowadzili do wyboru delegatów Rona Paula na kolejnych szczeblach lokalnych i stanowych. Trzeba też było widzieć łzy w oczach 10 delegatów Rona Paula ze stanu Maine, którzy już na krajowej konwencji zostali wyproszeni i zastąpieni delegatami popierającymi...

Oczywiście wiadomo kogo. A już z pewnością Rand Paul by się tego domyślił. To bystry facet. Na tyle bystry, że udaje mu się pogodzić całą wolnościową filozofię z występowaniem na podium obok osób takich jak John McCain i zgodnym wygłaszaniu poparcia dla Mitta Romneya i jego vice Paula Ryana. Człowiek tkwiący od lat przy wolnościowych ideach, nie tyle Rona Paula, co ogólnie austriackich myślicieli, pomyślałby, że to nie może dziać się naprawdę.

Ale niestety dzieje się i na tym nie koniec. W poniższym materiale filmowym zawarty jest wyrywek z wywiadu Randa Paula dla CNN. Ogląda się go z niemałym osłupieniem: oto znany z nieprzychylnych wywiadów z Ronem Paulem Wolf Blitzer bierze go w obronę, oburzając się na sposób jego potraktowania, podczas gdy Rand Paul stara się na wszelki możliwy sposób załagodzić sytuację. "Ale mógł mówić przez całą godzinę [na własnej konwencji], powiedział cokolwiek tylko chciał " - argumentował Rand.

Dla niektórych taka sytuacja horror. Pytanie brzmi, jaka część ruch wolnościowego zostanie w niego uwikłana. Pierwsze efekty już widać. Newt Gingrich udzielając wywiadu po swoim lenniczym występie na konwencji Romneya zmarginalizował (jak zwykle) Rona Paula, zaś jako przyszłość wskazał Randa Paula.

I niech obserwatorów nie zmylą okrzyki witające Randa Paula na konwencji ojca: "Paul 2016". Były one bardziej podyktowane nastrojem tamtej imprezy i szacunkiem do Rona Paula, aniżeli rzeczywistym głosem tego środowiska. Z lektury choćby małej części komentarzy do wydarzeń związanych z konwencją republikańską wynika, że "grass-roots" nie są gotowe do przekazania "pochodni przewodnika" Randowi Paulowi.

Z tej perspektywy, najlepszym wyjściem dla ruchu wolnościowego jest... totalna porażka Partii Republikańskiej (nie tylko Mitta) w tych wyborach. Wygrana Romneya i domniemany sposób jego rządzenia (wszak drzewo ocenia się po owocach), doprowadziłby do niemałego rozłamu w środowisku, i to w znacznej mierze za sprawą udzielonego mu poparcia przez Randa Paula.

Wiele wskazuje jednak na to, że to Barack Obama będzie górą w tych wyborach. Mitt Romney, ze wszystkimi jego retorycznymi słabościami, które uwidoczniły się jeszcze bardziej w tej kampanii (np. zupełnie nieprzekonująca wypowiedź dot. jego działalności gospodarczej i zeznań podatkowych), będzie stanowił łatwy łup dla nieźle wyrobionego krasomówczo obecnie urzędującego prezydenta.

Ze swojej strony przewiduję jeszcze jeden scenariusz. Ponieważ Barack Obama cierpi na upływ poparcia młodych ludzi, niewykluczone że w jednej z debat z Mittem zarzuci mu sposób, w jaki potraktował Rona Paula. Bo może i wg niektórych Ron Paul to polityk z marginesu, ale jego poparcie wśród ludzi młodych musi budzić "respect".

 

Aha. Prawie zapomniałem wspomnieć, że pomimo braku obecności Rona Paula na mównicy podczas krajowej konwencji, wyświetlono film... gloryfikujący go. Cel oczywisty: w partii nie ma żadnego rozłamu, wszystko jest ok przez duże OK, a Ron Paul, jakby nie był taki uparty, to też by nas poparł, tak jak jego syn. Wszak wg samego Newta Gingricha 90% zwolenników Rona Paula jest za Mittem Romneyem...

... czujecie coś?

 

Riddickerr