Zgodnie z listopadowymi zapowiedziami publikujemy na naszych łamach krótki wywiad z Panią Karen Kwiatkowski powstały na bazie pytań nadesłanych przez Czytelników.

 

Karen Kwiatkowski

Karen Kwiatkowski

? antyrządowa, antywojenna i prorynkowa amerykańska aktywistka i publicystka; pisze artykuły dla m.in. LewRockwell.com, MilitaryWeek.com; podejmuje w nich tematy libertarianizmu, konserwatyzmu i polityki zagranicznej USA; autorka lub współautorka kilku książek i esejów o tej tematyce;

? od roku 1994 członkini amerykańskich ruchów libertariańskich; od 2007 roku oficjalnie popiera Rona Paula; jedna z kandydatek do Izby Reprezentatów z ramienia Partii Republikańskiej stanu Virgina;

? służyła w amerykańskiej armii w latach 1982-2003; obecnie emrytowana podpułkownik amerykańskich sił powietrznych; pełniła obowiązki w Pentagonie i Narodowej Agencji Bezpieczeństwa;

? zasłynęła jako jedna z demaskatorek zakulisowego lobby wewnątrz amerykańskiej armii zmierzającego do wywołania wojny przeciw Irakowi wbrew faktom i poprzez fałszowanie raportów,

? uzyskała tytuły naukowe na Harvardzie, Uniwersytecie Alaski oraz Katolickim Uniwersytecie Ameryki.

źródło

 

Wywiad

Na początek chciałem zapytać o Pani nazwisko, które zdecydowanie ma polskie brzmienie. Proszę powiedzieć nam skąd taki stan rzeczy?

Mój mąż ma korzenie głównie polskie, po części również rosyjskie i czeskie.

A czy potrafi Pani coś powiedzieć po polsku?

Niestety, nie znam polskiego ani trochę. Wiem jedynie, że moje nazwisko oznacza chyba hodowcę kwiatów albo handlarza kwiatami. :-)

Jest Pani jedną z republikańskich kandydatek w tegorocznych wyborach do Kongresu. Czy będąc libertarianinką rozważała Pani start z listy Partii Libertariańskiej lub jako kandydat niezależny lub rozważy go Pani, gdyby zaszła taka konieczność?

Uściślając ? obecnie startuję w republikańskich prawyborach do Kongresu. Jestem libertarianką, ale skłaniam się ku Partii Republikańskiej. Zasadą udziału jako kandydat w prawyborach w stanie Virginia, gdzie startuję, zakazują pojawienia się na listach innych partii w wypadku odpadnięcia.

Jak ocenia Pani szanse Rona Paula na uzyskanie przez niego nominacji?

Kiedy po raz pierwszy byłam o to zapytana kilka tygodni temu, odpowiedziałam, że oceniam je na 30%, ale teraz patrzę na to pozytywniej. Wierzę, że jeśli nic wielkiego się nie stanie, to ma on w mojej ocenie 70% szans. Wiarę tą pokładam w tym, że jako jedyny ma on bardzo realne szanse na pokonanie Obamy.

Zakładając, że Ron Paul zostaje nominowanym, mogłoby to spowodować jakiś rozłam, secesję z GOP? Może znacznie zbliżyła by się perspektywa tzw. ?trzeciej siły??

Sukces RP jako głosu wolności wynikłego ze ścisłego konstytucjonalizmu narasta już chyba od około pięciu lat i właściwie już spowodował pewien stopień secesji z GOP. Mam na myśli ruch Tea Party. Nie jest to ruch stricte republikański, ale zainspirowany został przez poglądy i słowa Rona Paula, republikanina. Z tego co wiem establishment GOP bardzo się obawia tego rodzaju opozycji i ich ?konstytucyjnych adwokatów?, którzy nawołują za jak najmniejszym rządem. Sądzę, że jest wielce prawdopodobne, iż Partię Republikańską czeka rozpad w bieżącej dekadzie. Konstytucyjno-wolnościowe skrzydło urośnie tak bardzo, że stanie się bardzo liczącą, osobną partią i o ile nie uczyni tego samo, to na pewno będzie na tyle mocno naciskało na polityków, że spowoduje to trend decentralizujący.

Przypuśćmy, że Ron Paul zostaje prezydentem. Kogo najchętniej widziałaby Pani wtedy jako wiceprezydenta u jego boku?

Muszę powiedzieć, że zgadzam się z tymi, którzy uważają sędziego Napolitano za  najodpowiedniejszego na to stanowisko. Bardzo dobrze rozumie on Konstytucję, bardzo jasno wyraża swoje stanowiska w jej sprawie, jest solidnym, godnym zauania i energicznym liderem. Bardzo lubię tandem Paul-Napolitano. Historycznie przyjęło się, że pozycję wiceprezydenta zajmuje osoba zdolna zrównoważyć swoją postawą wybór dokonany na najważniejsze ze stanowisk. Jeśli jeden jest konserwatystą, wybiera się kogoś bardziej liberalnego i na odwrót. Oczywiście RP prowadziłby nieinterwencyjną politykę zagraniczną w stylu George?a Washingtona. Wiceprezydent powinien być tej linii bezapelacyjnie posłuszny, powinien znać i umieć wytłumaczyć działanie tej polityki jako wzmacniającą Amerykę, czyniącą ją bezpieczniejszą.

Jakie środki uważa Pani za najskuteczniejsze, jeśli chodziłoby o pokonanie Obamy, który dysponuje górą pieniędzy i poparciem bardzo dużej części mainstreamu?

Sądzę, że Republikanie powinni jak najczęśniej odnosić się do konstytucyjnych ograniczeń federalnego rządu, limitów wydatków, subsydiów, drukowania pieniędzy i ich pożyczania. Na przykład większość Amerykanów przyklaśnie, gdy usłyszy kogoś kto rozprawia na przykład o likwidacji TSA [Transportation Security Administration ? Agencja Bezpieczństwa Transportu]. Wszyscy Republikanie powinni wziąć przykład z Rona Paula, Ricka Perry?ego i kilku innych, którzy otwarcie nawołują do redukcji pomocy zagranicznej, ogólnokrajowych regulacji, przywrócenia władzy stanom, eliminacji federalnych programów typu ?No Child Left Behind? [pol. żadne dziecko nie pozostawione samo sobie]. Republikanie powinni poruszać palące, niepopularne problemy na jak możliwie najwyższym, federalnym szczeblu ? tak jak czyni to Ron Paul. Muszą jak najjaśniej wyłożyć wyborcom, że musimy zastopować obecne działania, aby dotrzymać obietnicy uwolnienia kolejnych pokoleń od przymusowego partycypowania w kosztach piramid finansowych.

Czy mogłaby Pani opisać nam obecne stosunki społeczne w USA. Czy Amerykanie w jakikolwiek sposób biorą pod uwagę możliwość rychłego nadejścia cięć wydatków? Czy są świadomi, że już wkrótce może nadejść rachunek za przeszłe lata? Wydaje się, że nie potrafią dostrzec, że prawdziwą przyczyną kłopotów jest odejście od zasad prorynkowych. Ruchy takie jak ?Okupuj Wallstreet? zdają się mieć wyraźny lewicowy odcień. Czy spodziewa się Pani, że krótkoterminowo kryzys wzmocni lewicę?

Nie jestem pewna co do odczuć Amerykanów. Powiedziałabym, że zdają sobie sprawę ze stagnacji, utrzymującego się bezrobocia, wzrostu wydatków na program socjalne. Programy te mają naprawdę duży rozmach ? kartki na żwyność, ubezpieczenia socjalne, miejskie, stanowe i federalne posady, dodatki emerytaralne dla osób odchodzących z państwowych posad, pomoc bezrobotnym, federalne wsparcie przy zakupie domów czy opłacaniu studiów ? Pomoc w postaci subsydiów czy grantów trafia nawet do osób dość dobrze sytuowanych. Jesteśmy społeczeństwem dłużników. Większość tych długów powstało z winy rządu. Jako notorycznie pożyczający wielu Amerykanów nie ma jakiegoś wielkiego poczucia, że to wszystko powinno kiedyś zostać spłacone, oczekują raczej kontynuacji swojej linii kredytowej. Jedynie część populacji przygotowuje się poważnie na możliwość hiperinflacji, bankructwa, przetrwania bez rządowej pomocy jakiegokolwiek rodzaju by ona nie była. Jednakże da się zauważyć, że grupa takich ludzi rośnie.

Myślę, że wielu młodych ludzi odrzuca odpowiedzialność za złe decyzje jakie podjęte zostały przez poprzednie pokolenia i rządy. Więszkość z nich zdaje sobie sprawę, że nie mamy prawdziwie wolnego rynku, ale raczej coś na kształt korporacjonizmu. Niektórzy z nich wierzą nawet, że jest to już nawet narodowy socjalizm z rządem sterującym i kontrolującym każdą strategiczną gałąź gospodarki, że ziścił się koszmar centralnego planowania.

Jeśli chodzi o podział na lewicę i prawicę, to wolę rozpatrywać te rzeczy na płaszczyźnie poziomu wpływu rządu na życie obywateli jaki dana osoba jest w stanie tolerować i jak bardzo ten ktoś ceni sobie sobie indywidualne prawa w konfrontacji z tymże państwem. Wielu z członków ruchów typu ?Okupuj Wallstreet? nie myśli w ogóle o państwie w tym kontekście. Oni raczej po prostu poszukują winnych i znaleźli ich w bankach. Nie dostrzegają siły powiązania między rządem a bankami. Jednak kiedykolwiek szukasz źródła złej polityki, kiedy podążasz po śladach pieniądza, nieważne czy ma to związek np. ze stopami procentowymi, gigantycznymi defraudacjami, czy z kreacją pustej waluty, to zawsze doprowadza cię to do rządu.

Wielkie zyski czasem czerpie się ze ścisłego powiązania z rządem, wpływania na decyzje i działania jakie on podejmuje. Część członków ruchu ?Okupuj Walstreet?, która nie lubi bogaczy niesłusznie tęskni za wizją jeszcze większego państwa, które popełniłoby na przeciętnym, biednym, zadłużonym, niedoinformowanym Amerykaninie jeszcze większe zbrodnie.

Kiedy Ameryka zaczyna przechylać się w stronę lewicowego populizmu po pewnym czasie klasyczny, naturalny liberalizm znajduje nowych zwolenników ? coś co można nazwać po trosze lewym, po dużej części prawym może stać się większością. Być może potrzebujemy jakiegoś nowego konceptu, czego przykładem może być fakt, że umiarkowanie lewicowy sposób myślenia  spotyka się z rozumowaniem libertarian i zaczyna je rozumieć. Problemem, z którym będzie trzeba dać sobie radę, jest to, że Ameryka może przestać być już niedługo krajem bogactwa. Stany Zjednoczone są potężnie zadłużone i nie jest to już wolny kraj dla biznesu i innowacji, tak jak było niegdyś. Wiara w indywidualizm i naturalne prawa w tym kraju to może być za mało, aby go odbudować. Naród być może będzie musiał porzucić starą formę organizacji, tak jak stało się to w byłych imperiach sowieckim, brytyjskim, hiszpańskim, portugalskim, które zostały do tego zmuszone. Niektóre rzeczy nie mogą zostać ocalone i ja nawet nie zakładam, że powrót do ideii Ojców Założycieli ocali nasz kraj nawet, jeśli bardzo liczna mniejszość Amerykanów będzie się uważać za klasycznych liberałów na ich wzór.

Jak amerykańscy libertarianie definiują idealną politykę imigracyjną?

Libertarianie z definicji wierzą w wolność, w wolność dla wszystkich ludzi, a co za tym idzie wolność przemieszczania się. To była z pewnością zasada jaka przyświecała Ameryce w czasach formowania się. Zaczęło się od europejskich protestantów, potem nadeszły czasy napływu katolików, potem nieeuropejszyków, a zakończyło się na samych Amerykanach. Idea wolności polega na tym, że sami kształtujemy efekty naszej pracy, naszą osobowość, nasz umysł. A ponieważ żyjemy w społeczności, w której wszyscy chcą być wolni, to nasza wolność ograniczona jest wolności wszystkich pozostałych. Oznacza to, że swoboda przemieszczania się nie może być ona zależna od żadnego rządu, bo nie naruszałaby wolności osób trzecich. Kontrola imigracji może być dokonywana jedynie poprzez ochronę przez rząd prawa do prywatnej własności. Imigrant nie może ot tak sobie przyjechać i zamieszkać na czyimś terenie bez zgody właściciela i zadośćuczynienia. To oczywista sprawa. Tylko to określa libertariańskie stanowisko w sprawie imigracji. Jeśli by to wdrożyć w praktyce, to byłaby to moim zdaniem całkiem niezła polityka imigracyjna.

Obecnie Stany Zjednoczone prowadzą małoefektywną kontrolę nad nielegalną imigracją i naprawdę idiotyczny program legalnej imigracji. W międzyczasie właściciele nieruchomości, pozbawieni części swoich praw do ochraniania ich, cierpią z powodu nielegalnego wykorzystywania ich mienia przez obcych. Obcym pomagają czasem nawet rządowe agencje pozbawiające właścicieli nieruchomości prawa do wyrzucenia niechcianych lokatorów. Poza tym nielegalni imigranci zatrudnieni w USA w przemyśle, budownictwie, czy przedsiębiorstwach rolniczych często czynią z siebie samych niewolników. Pracują w warunkach i za pieniądze znacznie poniżej przeciętnych standardów, ponieważ obawiają się upomnieć o swoje prawa ze względu na groźbę deportacji czy więzienia. Zatem z jednej strony rząd federalny zmierza do zniewolenia swoich obywateli jako właścicieli tutejszej ziemi, a z drugiej zmusza imigrantów do zostania niewolnikami dla (często sybsydiowanych) pracodawców.

Idealna polityka imigracyjna wymagałaby zdrowego pieniądza i eliminacji opiekuńczej funkcji państwa, eliminacji tej funkcji na każdym poziomie ? od programów socjalnych po wspomaganie wielkiego biznesu. Zdrowa waluta - najwłaściwsza rzecz dla budowania wolnego rynku wpływającego na decyzje ludzi w taki sposób, aby szukali sposobów na to gdzie i jak tworzyć dobra i usługi pożądane przez innych ? zredukowałaby potrzebę skomplikowanej polityki imigracyjnej. Jeśli odżegnamy się od eliminacji programów socjalnych, musimy przynajmniej pozwolić właścicielom nieruchomości ochraniać je za przyzwoleniem rządów stanowego i federalnego tak jak zobligowane są one do tego konstytucyjnie.

Jaka jest Pani opinia w sprawie przyczyn amerykańskich interwencji wojskowych na świecie? Rezerwy ropy naftowej, próby zastąpienia dolara jako waluty obowiązującej w rozliczeniach handlu międzynarodowego, próby stworzenia nowych systemów bankowych ? takie powody sugeruje wielu ludzi. Czy każdy z nich to tylko teorie spiskowe? Czy w USA jest jakaś wpływowa grupa ludzi, która autentycznie wierzy w to, że Amerykanie szerzą wolność wśród innych narodów?

Pisałam o tym szeroko o tych sprawach na łamach m.in. LewRockwell.com. Z pewnością wiemy z jakich powodów nie interweniujemy. Nie angażowaliśmy się militarnie, żeby zatrzymywać totalitaryzm, zakończyć terroryzm, szukać broni masowego rażenia, propagować demokrację albo pozbyć się złego dyktatora. Co zatem pozostało po tych interwencjach? Moim zdaniem status quo dla beneficjentów z działalności dobrze uzbrojonego, interwencjonistycznego rządu. Zachowanie go to chyba najważniejszy tego cel. Innymi słowy, kontynuowanie łatwego zarobku dla pewnych korporacji. Taka jest też opinia generała Smedley?a Butlera, że to był właśnie tego powód. Zaplanowano to i wdrożono w życie, by podtrzymywać status quo dla korporacyjno-rządowych układów. Z pewnością występuje alarmujący trend wśród krajów, kóre ośmielały się sprzeciwić dominacji dolara. Irak i Libia przychodzą na myśl, jeśli chodzi o najnowsze tego przykłady. Irańskie próby utrzymania niezależności ekonomicznej i stanowisko antydolarowe leżą u podstaw niechęci amerykańskiego rządu do tego kraju. Kontrolowanie zapasów ropy naftowej i szlaków jej tranzytu jest częścią ochrony petrodolarowego sytemu i oczywistym jest, że producenci uzbrojenia ciężką pracują nad interweniowaniem zawsze, gdy tylko jest ku temu sposobność. Powiedzienie, że powiązananie rządu  z bankami i korporacjami nie ma wpływu na politykę militarną byłoby wielce naiwne.

Amerykańscy żołnierze są ostatnimi, którzy mieliby twierdzić, że walczą za demokrację dla kogokolwiek. Niektórzy z nich mogą jedynie wierzyć, ze przywracają wolność, ponieważ przekonywały ich o tym media oraz dowództwo. Myślę, że tylko ci ludzie, którzy to działają za wojnami o wpływy w danym rejonie dokładnie wiedzą co jest rzeczywistym celem. Dlatego też wojskowi weterani, i w ogóle cżłonkowie armi, tak hojnie dotują Rona, dużo bardziej niż wszystkich pozostałych kandydatów na prezydenta, zarówno w poprzedniej kampani jak i tej obecnej.

Czy w amerykańskiej armii instnieją ślady iibertariańskich wpływów?

Co prawda nie jestem w armi już od 2003 roku, ale nawet wtedy dało się zauważyć znaczną liczbę osób o libertariańskim zabarwieniu w swych poglądach, choć wielu z nich nie rozumiało wolnego rynku bardzo dobrze. Jeśli chodzi o dowództwo, to nie widzę wpływów libertariańskich. By wspiąć się na wyższy szczebel w armii trzeba zawiesić swoją wiarę w wiele spraw (dla początkującyh chociażby w konstytucję), żeby np. przyjmować rozkazy od prezydenta. Widzę dwa wyraźne takie ślady: 1) dotacje dla Rona Paula, 2) wielka liczba liczba emerytowanych wojskowych i weteranów, którzy przygotowują się na to co może nadejść, włączając w to posiadanie i posługiwanie się nowymi typami broni, zainteresowanie konstytucją (tu przychodzą na myśl Oathkeepers) [organizacja zrzeszająca byłych i obecnych wojskowych, którzy zobowiązali się stać na straży konstytucji], przygotowywanie się na przetrwanie w nowych warunkach ekonomicznych i społecznych. Można nawet zmierzyć tę tendencje i myślę, że w pewien sposób mają one związek z libertarianizmem, który przecież w naszym kraju odwołuje się bezpośrednio do konstytucji. To jest też powiązane z tym, że wielu z nich wiele już złego widziało na całym świecie i po prostu czują, że taka polityka sprowadziła by armię do domu.

Czy widzi Pani jakąś szansę na normalizację sytuacji w Afryce?

W czymkolwiek jest problem zawsze wolność będzie odpowiedzią. I w tym wypadku nie ma wyjątku. Większość mieszkańców Afryki cierpi z powodu państw-wampirów w jakich żyją. Świetnie opisał to w swej słynnej serii książek George Ayittey. Mówienie o ostrym klimacie ? klimat nie jest w niczym przeszkodą. Socjalistyczna, zcentralizowana polityka ekonomiczna ustanawiana w tamtym rejonie od czasów kolonialnych do najnowszej historii postkolonialnej poprzez m.in. cykliczne wpychanie tych krajów na drogę zadłużania się przez organizajce typu MFW. To był i jest nadal przepis na katastrofę. Jednakże prawdopodobne załamanie się europejskich gospodarek, może nawet gospodarki amerykańskiej, moim zdaniem przyczyni się raczej do poprawy sytuacji w  Afryce, jeśli chodzi o sprawy wolności i sprawiedliwości. Żadna część świata nie jest skazana na biedę i skonfliktowanie, ale ? jak uczy nas historia ? silni robią co chcą, a słabi robią co muszą. Amerykańskie i europejskie, tak jak i rosyjskie czy chińskie, firmy zbrojeniowe znalazły sobie niezłe poletko do wyrabiania zysków na przeszłych i obecnych afrykańskich rządach. Oby została ona niegdyś użyta celem ustanowienia tam porządku i obrony praw ludzi, a nie naruszaniu ich. Kontynet afrykański ma wszelkie błogosławieństwa - surowce naturalne, wodę, żyzne gleby. Państwowe projekty, manipulacje liderów i system narzucony przez Zachód i Związek Radziecki, szczególnie podczas zimnej wojny, skrzywdziły Afrykę, ale potencjał wielkiej prosperity jest tam z pewnością.

Co sądzi Pani o polityce zagranicznej Chin? Czy chiński kapitał stanowi zagrożenie dla krajów np. trzeciego świata, mogłyby je przecież posługując się nim mocno uzależnić od siebie?

Chińczycy są na tyle bystrzy, że prowadzą swoją politykę zagraniczną raczej poprzez wzajemne relacje handlowe, niż przez próby narzucenia czegoś innym państwom czy nawet próby ich zdominowania. Nawet jeśli Chiny nie wydają się wolnym krajem, to przynajmniej na razie nie próbują walczyć o kontrolę nad wolnością innych. Chiński kapitał nie jest zagrożeniem ? jednakże Chiny jako państwo projektowane centralnie, kontrolujące system bankowy i politykę monetarną, doświadcza typowych problemów jakie napotykają tego rodzaju kraje. Mówię tu o bańce na rynku nieruchomości i generalnie budownictwa, czy nierównościach demograficznych np. przepaści w przypadku wykształcenia. Jakiekolwiek uzależnienie od chińskich inwestycji to również uzależnienie od wewnętrznej sytuacji w Chinach. Centralni planiści, nieważne amerykańscy, rosyjscy, chińścy czy inni, to w najlepszym przypadku żałosna porażka, a w najgorszym masowi mordercy. Zatem trudno nie być co najmniej ostrożnym w nawet drobnym uzależnianiu względem nich. USA są tu całkiem niezłym przykładem.

Jakie są Pani przewidywania co do Bliskiego Wschodu? Czy istnieje obecnie realne prawdopodobieństwa zaangażowania się militarnego USA w tak duży kraj jak Iran?

Sądzę, że nasza sytuacja finansowa i rosnąca frustracja Amerykanów wobec rządu spowodują na pewien czas, że nie będziemy się w inne kraje, chociażby Iran, tak mocno angażować jak w np. Iraku. Oczywiście prowokowanie irańskiego rządu poprzez nieustanne zaczepne naruszenie granic, szpiegowskie incydenty, ataki hackerów na ich sieć komputerową, czy nawet zabójstwa, będą podtrzymywawły ten konflikt przy życiu. Zanosi się na obniżkę budżetu dla armii. Polityczne działania w Waszyngtonie będą teraz obliczone na próby utrzymania tego konfliktu poza pełną publiczną świadomością. Jestem w tej sprawie trochę cyniczna ? uważam, że póki nie upadniemy albo nie podniesiemy się poprzez zdrowy pieniądz, to rząd będzie kontynuował swoje zaangażowanie w uzyskanie kontroli nad irańskim rządem, tak jak czynił to zresztą w latach 1953 i 1979. Jednak amerykańsko-europejska zapaść banków i systemów monetarnych w pewnym sensie mogłaby przyczynić się do bardziej pokojowej formy polityki zagranicznej wobec krajów Bliskiego Wschodu w typie Iranu. Prawdziwie cyniczny pogląd na tę sprawę obrazuje moje przekonanie, że im bardziej imperium przyspiesza w kierunku szeroko rozumianego upadku, również finansowego, tym bardziej skłonne jest do wszczynania głupich wojen. Za dobry przykład historyczny może tu posłużył napoleońskie zaangażowanie się w Rosji. Ale my nie mamy żadnych Napoelonów czy ludzi tego kalibru, jeśli chodzi o wyobraźnię i przywództwo. Mamy zaś technokratów i biurokratów, którzy o Napelonie czytali, ale na konia nigdy nie wsiedli, więc jest nadzieja, że żaden z waszyngtońskich Alfredów Prufrocks?ów nigdy nie odważy się zjeść brzoskwinki, że tak powiem [nawiązanie do znanego wiersza z początku XX wieku].

Jak ekstramalnie izolacjonistyczna libertariańska polityka zagraniczna miałaby się odnaleźć w sytuacji przypominającej kryzys kubański z 1962 roku, kiedy broń ewidentnie wrogiego państwa znalazła się tuż za granicami USA?

Cóż, o ile dobrze pamiętam, to studiując przebieg tej sytuacji, łatwo zauważyć, że rakiety na Kubie były odpowiedzią Chruszczowa na rozmieszczenie przez Eisenhowera rakiet średniego zasięgu tuż za sowiecką granicą, a dokładnie w Turcji. Powiedziałabym, że nieinterwenionistyczna i niezorientowana na wojnę, na rozsyłanie gróźb, polityka zagraniczna jest nie tylko bardziej efektywna, jeśli chodzi o koszty jej prowadzenia, ale jest też bardziej bezpieczena niż projekty takie, o których wspomniałam przed chwilą. Muszę podjąć kwestię nazywania libertariańskiej wersji polityki zagranicznej polityką izolacionistyczną. Nie jest ona izolacionistyczna, wręcz przeciwnie ? jest bardzo mocno nastawiona na wolny handel, współdziałanie, można tym samym rozwinąć nawet to co już jest dobre w lepsze. Przyjazna atmosfera konkurencji i otwartego handlu winduje potencjał i szczęście ludzi. Do nieobronnych i kosztownych wojen dochodzi, gdy rząd wyczuwa ekonomiczne zagrożonie i ten strach udziela się obywatelom. Ludzie, którzy mają zajęcie, są szczęśliwi, spełnieni, wydajni i optymistycznie patrzący na przyszłość swoich dzieci są bardzo trudnym celem dla rządowej propagandy nawoływania do drogich, nikomu niepotrzebnych konfliktów. Libertariańska polityka zagraniczna jest nie tylko nieizolacjonistyczna, ale wzbogaca wszystkie dziedziny życia i czyni je, wewnątrz i za granicą, mniej podatnymi na wpływy rządowych kłamstw. Kiedy kraj jest naprawdę zagrożony atakiem na swych obywateli i ich własność, to rząd ma podążać za ludźmi w kierunku obrony, a nie na odwrót ? ludzie za rządem. Prawdziwie defensywne wojny mają konstytucyjne procedury, nie potrzeba nikogo zmuszać do walki. Kuriozalnie, większość ludności Afganistanu i Iraku, która walczyła przeciwko amerykańskim siłom nie musiała być do tego zmuszana przez swe rządy, ale czyniła to z powodu naturalnego instyntku samooobrony. Tak samo czyniliby Amerykanie, gdyby było to uzasadnione.

Dziękuję za rozmowę w imieniu Czytelników RonPaul.pl i swoim.